poniedziałek, 30 grudnia 2013

Muffiny z ciasta francuskiego ze szpinakiem i tofu

Dziś ma dla was prosty, szybki, a pyszny i elegancki pomysł na przekąskę sylwestrową i nie tylko :) Jakiś czas temu prezentowałam wam muffiny z ciasta filo, które niestety nie jest dostępne w każdym sklepie spożywczym w przeciwieństwie do ciasta francuskiego. Jeśli więc nie macie czasu na poszukiwania ciasta filo, muffiny z ciasta francuskiego są równie rewelacyjną i smakowitą alternatywą, której nadzienie można oczywiście dostosować do swoich preferencji smakowych. Niedawno miałam możliwość je zjeść na przyjęciu u pewnej utalentowanej kobietki, którą już tutaj wspominałam, więc stwierdziłam, że podzielę się z wami pomysłem, ponieważ zdecydowanie jest tego warty :)

  

Składniki na 8 muffinów:
1 rulon ciasta francuskiego 
400 g świeżego szpinaku
1 kostka (200 g) tofu naturalnego
1/3 szklanki sosu sojowego
3 ząbki czosnku
Sól himalajska
Tellofix / wegeta
Pieprz czarny świeżo mielony
1 łyżka oliwy z oliwek
1 łyżka czarnego sezamu
1 łyżka białego sezamu
1 jajko

Ciasto francuskie rozłożyć i podzielić na osiem kwadratów.
Szpinak umyć i osuszyć. Oliwę rozgrzać na patelni. Dodać szpinak i poddusić kilka minut. 

Tofu pokroić w kostkę. Włożyć do miseczki, zalać sosem sojowym i dodać rozgnieciony czosnek. Odstawić na 20-30 minut. Następnie wrzucić na małą patelnię i podsmażyć bez tłuszczu. 

Tofu połączyć ze szpinakiem. Przyprawić. Można dodać odrobinę słodkiej śmietanki. Tofu można również zastąpić ricottą lub fetą. 

Blachę na muffinki wyłożyć papilotkami. Włożyć kawałki ciasta francuskiego. 
Nadziewać. Sklejać ciasto od góry. Posmarować rozbełtanym jajkiem. Oprószyć sezamem. 
Piec w piekarniku przez ok. 15-20 minut w temperaturze 180 stopni. 

Smacznego! Świetnie pasują z sałatką lub z barszczem. 




czwartek, 26 grudnia 2013

Sandacz w angielskim gravy

Jak już kiedyś wspominałam, mój pobyt w Wielkiej Brytanii nie był zbyt owocny w ciekawe przepisy ani nawet inspiracje kulinarne, ale chyba nikt z was nie jest tym faktem zaskoczony. Mimo to jedną z rzeczy, którą pamiętam doskonale, a którą bardzo przyjaźnie przyjęły moje kubki smakowe była ryba w gravy przygotowywana w niezwykle aromatyczny i smakowity sposób. Nam bardzo smakuje, mam nadzieję, że i wam przypadnie do gustu :) Smakuje oryginalnie, świetnie wygląda, a jest łatwa i szybka w przygotowania. To świetna alternatywa dla smażonej panierowanej ryby. Ja użyłam sandacza, ale może to być oczywiście dorsz czy szczupak....wedle uznania i smaku :)



Porcja na ok. 8-10 średniej wielkości kawałków ryby
8-10 kawałków wybranej ryby

2 czerwona papryki
1 duży por
1 biała cebula
3 ząbki czosnku
3 łyżki oliwy z oliwek
Sól himalajska
Pieprz czarny świeżo mielony
Kilka płatków peperoncino
300 ml przecieru pomidorowego (najlepiej domowej roboty) lub sosu pomidorowego

Ryby wyfiletować, wymyć, zasolić i zostawić na noc lub na kilka godzin w lodówce. Można obłożyć je plasterkami czosnku. Można obtoczyć w mące i lekko obsmażyć na patelni lub upiec w piekarniku - ja zdecydowanie preferują drugą możliwość. 

Ułożyć w naczyniu żaroodpornym. 

Przygotować gravy:

Oliwę rozgrzać na patelni. Czosnek przecisnąć, por i cebulę posiekać, paprykę pokroić w kostkę i dusić pod przykryciem aż zmiękną - ok. 10 minut. Przyprawić. Dodać sos pomidorowy lub przecier. Poddusić kolejne 3-5 minut. Zalać rybki i zapiec całość w piekarniku przez ok. 15-20 minut. 

Podawać na ciepło. 



poniedziałek, 23 grudnia 2013

Drożdżowo-kruche rogaliki z różą

Aż sama się sobie dziwię, że bloguję te rogaliki dopiero teraz, bo są to zdecydowanie jedne z moich ulubionych słodkości, które na szczęście nie są aż tak słodkie :) U nas znikają w zastraszającym tempie, choć smakują wyśmienicie nawet na drugi i trzeci dzień. Są lekko kruche i rozpływają się w ustach... Oczywiście oprócz róży można nadziać je ulubionym dżemem albo wymieszać dżem z różą. Proste, szybkie i super smaczne!



Składniki na 40 rogalików:
600 g mąki tortowej
1 kostka masła + 2 łyżki margaryny
50 g świeżych drożdży 
Dżem z róży
Dżem z truskawek (domieszać do dżemu z róży wedle uznania)
2 jajka + 1 żółtko
3 płaskie łyżki cukru trzcinowego + więcej do dekoracji
1 kubek śmietany 12%

Drożdże i cukier wymieszać w kubeczku aż konsystencja mieszaniny zrobi się płynna i odstawić na 30 minut. 
Pozostałe składniki wymieszać razem i dodać drożdże. Wyrobić gładkie ciasto - można ręcznie lub robotem.
Podzielić na 5 części. 

Każdą część rozwałkować na okrągły płaski placek. Koło podzielić na osiem równych części (przecinamy nożem wzdłuż średnic). Na każdą część nakładamy małą łyżeczkę dżemu i zwijamy od strony zewnętrznej do środka. Zwijamy brzegi tak, aby powstały rogaliki. 

Jedno białko, które zostało nam z ciasta, rozbełtać i smarować rogaliki. Oprószyć cukrem trzcinowym (ilość wedle uznania). 

Piec w 180 stopniach przez ok. 15-20 minut. 
Smacznego!


 

piątek, 20 grudnia 2013

Locro de papa, czyli ziemniaczana zupa z Ekwadoru

Po raz kolejny stwierdzam, że świetnie jest mieć możliwość rozmów i kontaktów z ludźmi z innych krajów, a nawet kontynentów. Dzięki temu można odkryć i posmakować rzeczy, o których istnieniu nie miało się pojęcia. No więc w ostatnim czasie dowiedziałam się o Locro de papa. Można byłoby pomyśleć, że to zwykła zupa z ziemniaków, a jednak nie. Jest pyszna i aromatyczna, a jednak nie wymaga użycia nieznanych i trudno dostępnych produktów. Postanowiłam ją przygotować i dziś dzielę się z wami przepisem. 



Porcja na ok. 6-7 osób
Składniki:
8 średniej wielkości ziemniaków
2 łyżki oliwy z oliwek lub oleju sezamowego
1 biała cebula
2 ząbki czosnku
2 łyżeczki kminku (można dać mniej)
7 szklanek filtrowanej wody
1 szklanka mleka (lub więcej)
1 szklanka tartej mozzarelli (ja dałam mniej)
Kolendra (najlepiej świeża, ale jeśli nie macie, mogą być suszone ziarenka)
Sól morska
Pieprz czarny świeżo mielony

Do podania:
Kilka łyżek tartej mozzarelli lub rozdrobnionej fety
Szczypiorek
Awokado

Oliwę rozgrzać w garnku. Cebulę posiekać, czosnek przecisnąć i poddusić na oliwie. Dodać kminek. Dusić 2-3 minuty. Ziemniaki obrać ze skóry i pokroić w kostkę. Wrzucić do garnka i poddusić kilka minut. Następnie zalać wodą. Zagotować. Gotować pod przykryciem ok. 15-20 minut aż ziemniaki zmiękną. Garnek zdjąć z palnika. Można lekko podmiksować całość lub porozgniatać tłuczkiem do ziemniaków tak, aby dało się wyczuć kawałeczki ziemniaków, ale drobne. Dolać mleka, by rozrzedzić zupę. Do gorącej zupy dodać mozzarellę i świeżą posiekaną drobno kolendrę. Jeśli używacie suszonej, lepiej dodać ją wcześniej - przed miksowaniem lub rozgniataniem. Przyprawić solą i pieprzem. Można dodać odrobinę więcej czosnku. 

Gorącą zupę nakładać na miseczki i dekorować awokado, mozzarellą i szczypiorkiem (lub cebulką). 





Smacznego!

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Pulpeciki z tofu i szpinaku na poduszeczce ze świeżych pomidorów

Dziś mam dla was co zdrowego, aromatycznego i rozgrzewającego, co nie wymaga dużego nakładu pracy, a świetnie wygląda i smakuje. Osobiście muszę przyznać, że wolę pieczone w piekarniku pulpety niż smażone kotlety, dlatego to właśnie na pulpety znajdziecie u mnie zdecydowanie więcej przepisów. Świetnie pasują do ryżu, ziemniaków lub po prostu sałatki. Można przygotować je z ulubionych składników i dodać ziaren, by zwiększyć ich zawartość odżywczą. Doskonale nadają się na codzienny i odświętny obiad, a smakują nawet zaprzysiężonym mięsożercom :)


Na ok. 10 pulpetów
kostka tofu (użyłam tofu z lubczykiem)
2 garście orzechów włoskich
2 garści świeżego szpinaku
1 duża cebula
2-3 ząbki czosnku
2 łyżki czarnego sezamu
4 łyżki oliwy
1 jajko
Otręby pszenne
Sól himalajska
Bazylia
Płatki ostrej papryki
Pieprz czarny świeżo mielony

Cebulkę i czosnek posiekać i poddusić na oliwie. Dodać liście szpinaku. Dusić na małym ogniu. Tofu zetrzeć na tarce na dużych oczkach. Dodać do szpinaku. Dusić 3-5 minut. Zdjąć z palnika. Orzechy włoskie zmielić. Dodać do tofu. Wymieszać. Dodać sezam, przyprawy, surowe jajko i trochę otrębów tak, aby z masy dało formować się kształtne kulki. Kulki obtaczać w otrębach. Piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Kulki podpiec przez ok. 15 minut. 

Sos pomidorowy
4-5 dużych świeżych pomidorów
1/2 cebuli
1 łyżka oliwy z oliwek
2 ząbki czosnku
kilka listków świeżej bazylii
Sól himalajska
Pieprz czarny świeżo mielony

Pomidory sparzyć, obrać ze skóry i pokroić w kostkę. Cebulę posiekać, czosnek przecisnąć i podsmażyć chwilkę na oliwie. Dodać pomidory. Dusić ok. 5-10 minut. Przyprawić. 

Pulpety zalać sosem i zapiec w piekarniku. Można oprószyć parmezanem. Smacznego!



środa, 11 grudnia 2013

Kokosowe kuleczki z morelą

Dziś chcę się z wami podzielić przepisem na coś pożywnego i smacznego, co nie zawiera w sobie cukru, natomiast pełne jest błonnika i niezbędnych kwasów tłuszczowych. Kokosowe kuleczki z morelą świetnie nadają się na przekąskę w pracy lub w szkole, dodając wartościowej energii, i na deser, który wygląda naprawdę elegancko, a nie zawiera przetworzonego białego cukru, który jak potwierdza coraz więcej badań naukowych jest w dużym stopniu odpowiedzialny za choroby nowotworowe. Ich wykonanie jest bardzo mało pracochłonne, a zachowują świeżość przez co najmniej tydzień. Ich zawartość można modyfikować zgodnie z upodobaniami, eksperymentując ze smakiem i teksturą. Takie zdrowe kuleczki już dawno chodziły mi po głowie, a przepis znalazłam na blogu zdrowienatalerzu.pl, ale oczywiście zdecydowałam się na pewne modyfikacje, a przede wszystkich zrezygnowałam ze słodzonych wiórków kokosowych. Dodałam też odrobinę cynamonu, który szczególnie w zimie pobudza rozespany metabolizm i nadaje cudownego aromatu. 


Składniki na ok. 20-22 kuleczek
1 szklanka suszonych moreli
2/3 szklanki orzechów włoskich
1/3 szklanki białego sezamu
1 szklanka niesłodzonych wiórków kokosowych (część zostawić do obtaczania kuleczek)
1/4 szklanki syropu z agawy (można więcej)
1 łyżeczka cynamonu 

Morele najlepiej zamoczyć w filtrowanej wodzie na 2-3 godziny, ale je rozmiękczyć i opłukać z chemii, w której często maczane są suszone owoce. Odcedzić. Zmiksować. 

Orzechy zmielić na mączkę. Wszystkie składniki połączyć i formować kuleczki. Każdą obtaczać w kokosie. I gotowe :)

Smacznego!




poniedziałek, 9 grudnia 2013

Kotleciki sojowe zapiekane ze szpinakiem i mozzarellą

Czasami wystarczy odrobina kreatywności, by z czegoś prostego i łatwo dostępnego przygotować niezwykle, smakowite i wystawne danie. Kotlety sojowe, które praktycznie można kupić w każdym sklepie można podawać na wiele różnych sposobów, z ulubionymi dodatkami, które wzbogacają wartość odżywczą dania i pomagają unikać smażenia. Wcześniej prezentowałam wam świetny pomysł mojej mamy na pyszne i aromatyczne kotlety sojowe zapieczone z sosem grzybowym, a dziś moja propozycja, która oczywiście powstała z tego, co było w lodówce, a ponieważ miałam potrzebę podać obiad "jakoś inaczej", stwierdziłam, że zrezygnuję z tradycyjnej sałatki, a warzywami ubogaciłam kotlety :)



Składniki:
6-8 kotletów sojowych
300 g świeżego szpinaku
2-3 ząbki czosnku
1 łyżka sosu sojowego
Sól himalajska
1 cebula
4-5 pomidorów
Płatki chilli
Pieprz czarny świeżo mielony
2 łyżki oliwy z oliwek
1 kulka mozzarelli
Oregano

Kotlety sojowe włożyć do rondelka, zalać wodą i zagotować z ulubionymi przyprawami. Gotować 1-2 minuty. Ostudzić i lekko odcisnąć z wody. Można lekko grillować na patelni grillowej. 

Na patelni rozgrzać oliwę. Szpinak umyć i zblanszować na patelni. Dodać przeciśnięty czosnek i przyprawić. Można złagodzić smak szpinaku odrobiną mleka lub słodkiej śmietanki, ewentualnie naturalnego twarożku. 

Szpinak wyłożyć do naczynia żaroodpornego. Na szpinaku ułożyć kotlety. 

Na patelni rozgrzać oliwę. Cebulkę pokroić w kosteczkę i podsmażyć. Pomidory sparzyć, obrać ze skóry i pokroić w kostkę. Dusić z cebulką bez przykrycia, aby woda lekko odparowała. Dodać płatki chilli, oregano i sól. Zdjąć z palnika po ok. 10 minutach. Dodać pieprz. 

Sos pomidorowy wyłożyć na pomidorki. Mozzarellę pokroić na cienkie plastry i rozłożyć na pomidorach. Zapiekać w 180 stopniach przez ok. 20 minut. 

Poniżej na zdjęciach zobaczycie kolejne kroki. 




  

piątek, 6 grudnia 2013

Mój osobisty kopniak energii i wartości odżywczych

Jak napisałam w tytule mam swój własny opracowany kopniak energii i wartości odżywczych, który jest nie tylko pyszny i super kremowy, to jeszcze jego zawartość odżywcza jest naprawdę niezwykła. Bogaty w antyoksydanty, błonnik i białko koktajl zawiera mnóstwo żelaza, potasu i witamin z grupy B. Dodaje energii, wzmacnia odporność i dostarcza niezbędnych składników, odżywiających nasze komórki, również te w mózgu. Ponadto mleko sojowe, które zawiera fitoestrogeny, świetnie wpływa na gospodarkę hormonalną organizmu kobiecego (szczególnie dla kobiet w okresie menopauzy, ale nie tylko), nie należy go jednak spożywać zbyt często ze względu na to, iż obecnie niewiele wiemy, skąd pochodzi i jaka jest soja, którą kupujemy w sklepach, a ta genetycznie modyfikowana niestety nie jest najlepsza dla naszego zdrowia. 

Oto moja dzisiejsza propozycja na drugie śniadanie, lunch lub popołudniową przekąskę, co kto lubi... Najlepiej zamiast kawy i przetworzonych słodyczy :) W towarzystwie mojego koktajlu występuje dziś zdrowy batonik (http://myloveforfoodandtravel.blogspot.com/2013/04/super-zdrowe-batoniki-bakaliowe.html), w którym oprócz składników zawartych w przepisie, znajduje się też czarny i biały sezam organiczny, słonecznik, orzechy nerkowca i syrop z agawy. Pycha! Taka porcja energii pomoże wam skutecznie sprostać wszelkim wyzwaniom - fizycznym i intelektualnym, nie obciążając układu trawiennego, a zarazem zapobiegając gromadzeniu się tłuszczu w organizmie. Cynamon dodatkowo wspomaga układ trawienny, obniża poziom cukru we krwi i chroni przed cukrzycą.  



1 duża porcja lub 2 mniejsze

2 banany
1/2 szklanki mleka migdałowego/sojowego/kokosowego
1/2 łyżki proszku maca
1/2 łyżki nasion chia
1/2 łyżki zarodków orkiszowych
2 szczypty cynamonu 
Płatki migdałowe do dekoracji 

Banany zmiksować z mlekiem, proszkiem maca, nasionami chia i zarodkami na gładką masę. Rozlać do szklanek, dekorować cynamonem i płatkami migdałowymi. 

Smacznego!


Może dziwicie się, dlaczego tak zachwalam koktajle i dlaczego tak je uwielbiam, ale naprawdę uważam, iż są jednym z najlepszych i najszybszych sposobów, by dostarczyć ogromną ilość łatwo przyswajalnych wartości odżywczych do swojego organizmu, nie obciążając układu trawiennego. 

środa, 4 grudnia 2013

lzrael, czyli kraj o którym niewiele wiem

... ale jedno wiem na pewno: muszę wrócić nad Morze Martwe!!! Myślę, że Izrael jest miejscem, któremu trzeba poświęcić więcej czasu, by odkryć go powoli, wędrując do miejsc rzadziej uczęszczanych, ponieważ być może wtedy możliwe jest odnalezienie pozostałości dawnego Izraela oraz dawnej kultury i nawyków jego mieszkańców. Ja niestety nie miałam takiej możliwości, ale mam nadzieję, że rzeczywiście uda mi się kiedyś wrócić, bo zrobię to bardzo chętnie, ale właśnie po to, by spacerować spokojnie wąskimi uliczkami urokliwego Betlejemu, kosztując smakowitości izraelskiej kuchni, by odkryć zakątki Jerozolimy, które kryją w sobie z pewnością coś więcej niż współczesną i mocno komercyjną, nastawioną na turystykę bieganinę. Na pierwszy rzut oka z pewnością trudno dopatrzyć się starożytnych uroków i jakichkolwiek wspólnych cech z wyobrażeniami większości ludzi o Izraelu czy Palestynie, szczególnie Jerozolimie i Betlejem. W świecie chrześcijańskim miejsca te kojarzą się oczywiście z Biblią, wartościami chrześcijańskimi, Jezusem, Marią i Józefem oraz apostołami. Jak dla mnie trudno było odnaleźć tam choćby pozostałości ówczesnych czasów. Od kilku osób słyszałam, że wędrówka po Jerozolimie i Betlejem to niezwykłe duchowe przeżycie, ale niestety jak dla mnie obecny wygląd, który zupełnie nie pokrywa się z moimi wyobrażeniami, które powstały w mojej głowie podczas czytania Biblii, całkowicie uniemożliwia duchowe przeżycia. Droga krzyżowa, która ciągnie się przez Jerozolimę, prowadząc na Wzgórze Golgoty, niestety przypomina targowisko banalnych i tanich pamiątek, hałasem odciągając uwagę wędrujących. Samo Wzgórze Golgoty oczywiście nie ma nic wspólnego ze wzgórzem, ponieważ stoi tam wielka świątynia, w której swoje wierzenia wyznają różne religie. Nie można więc spodziewać się, że spacerując po Jerozolimie, spacerujemy śladami Jezusa i Jego apostołów. Z drugiej strony oczywiste jest to, że Izrael jak wszystkie inne kraje rozwijał się i wprowadzał zmiany - czy to kulturowe czy architektoniczne, stąd nic dziwnego, że Jerozolima nie stała się muzeum dawnych czasów, a rozwijającym się miastem jak każde inne, które dodatkowo może zarobić na turystyce, ponieważ ma wiele znaczących dla mnóstwa ludzi zabytków. Z pewnością warto jest poznać obecną kulturę i nawyki tego kraju, po prostu najpierw trzeba pogodzić się z tym, że niewiele mają wspólnego z przeszłością. Kultura, religia i kuchnia żydowska mają wiele do zaoferowania, a ponieważ znacząco różnią się od naszych europejskich, ich poznawanie jest ciekawym doświadczeniem. 

Na początek kilka kadrów Morza Martwego. Niestety nawet najlepsze zdjęcia nie oddają uroku tego miejsca, a przede wszystkim ciepła, które otacza odwiedzających z każdej strony. Promienie słońca muskają skórę, gorący piasek ogrzewa stopy, a woda...no cóż, woda zdecydowanie zaskakuje temperaturą, teksturą i zasoleniem. Trudno opisać uczucie, kiedy unosiłam się niczym balonik na powierzchni wody jakby moje ciało ktoś nagle pozbawił ciężaru. Tam każdy może poczuć się lekko :) Jak widać na poniższym zdjęciu na plaży zrobiła się dość konkretnej wielkości kałuża wody morskiej, którą trudno było przejść w normalnym tempie, ponieważ temperatura wody była tak wysoka, że parzyła stopy... oczywiście woda w morzu nie była aż tak gorąca, ale wystarczająco by przyjemnie zanurzyć się w niej, zrelaksować i poczuć jej łagodzący i leczniczy wpływ. Po wyjściu z wody skóra była aksamitna w dotyku... niesamowite uczucie. Nad brzegiem morza można było również zrobić sobie peeling i wysmarować się błotem o cudownie wygładzającym działaniu. Mogłabym taką kąpiel brać każdego dnia...








Widok na Jerozolimę z Góry Oliwnej o wschodzie słońca to z pewnością niezapomniane przeżycie. Promienie słońca odbijały się w złotych kopułach i pięknym jednolitym kolorze budynków. Przyglądaliśmy się, jak miasto wynurzało się z morza cieni, zachęcając przybyłych do wejścia i przyjrzenia się z bliska jego zakątkom i skarbom. 






Jedna z bram prowadzących do miasta... 



Wnętrze i dekoracje świątyni na Wzgórzu Golgoty





Dla przeciętnego Europejczyka widok grupy Żydów odzianych w ich tradycyjne szaty, zmierzających do świątyni jest dość niesamowitym doświadczeniem. Czerń szat pięknie odznacza się od koloru kamiennych dróg i ścian budynków. Kiedy tak szli równym krokiem w rytm głośnej tradycyjnej muzyki, czułam się jak zaczarowana i patrzyłam na nich, zapisując ten widok na moim "dysku twardym". Naprawdę dziwne było dla mnie to, że w jednej świątyni spotyka się tyle religii, by wyznawać swoją wiarę i modlić się, mimo iż każdy z nich pewnie inaczej rozumie Boga, ma inne pragnienia i na swój sposób dziękuje za błogosławieństwa. 






To właśnie droga krzyżowa, która obecnie znajduje się wyżej niż dwa tysiące lat temu i ozdobiona jest niestety większą ilością kabli, handlarzy i śmieci. 



Ściana płaczu, czyli miejsce, w którym płacz przeplata się z radością wysłuchanych modlitw, z zaciekawieniem turystów i hałasem ignorantów, którym brakuje szacunku dla innych kultur i wyznań. Niewielka ściana oddziela kobiety od mężczyzn, na szczęście nie jest dość wysoka, by uniemożliwić zerknięcie do części męskiej. Dla mnie obserwowanie Żydów przy ścianie płaczu było interesującym przeżyciem. Przyglądałam się płaczącym kobietom, które rytmicznie kiwały się nad swoimi książeczkami. Niektóre z nich były bardzo elegancko ubrane, jak na przykład mała kobietka na zdjęciu poniżej, a inne w skromności skupiały się na swoich modlitwach. Turyści natomiast z ciekawością przemykali między Żydami i Żydówkami, by chłonąć jak najwięcej, by nie umknęło im nic zaskakującego i zupełnie odmiennego. 




Chłopcy, którzy po raz pierwszy mieli możliwość podejść do ściany płaczu jako Żydzi, oficjalnie wyznający swoją religię, z uwagą słuchali dorosłych mężczyzn i starali się zachowywać z godnością, której zdecydowanie brakuje nam turystom. Niesamowite było to, że mieliśmy okazję zobaczyć i usłyszeć bar mitzvah, czyli ceremonię mianowania 13-letniego chłopaka na mężczyznę. Ceremonia wiąże się z muzyką, tańcem, jedzeniem, zebraniem rodzinnym i oczywiście wizytą w świątyni. 



Mimo tego, że znajdowaliśmy się przecież w Izraelu ortodoksyjni tradycyjnie wyglądający Żydzi nadal odróżniali się w tłumie i zwracali uwagę odpoczywających turystów. Ja siedziałam sobie naprzeciw ściany płaczu i rozkoszowałam smakiem orzechowo-sezamowego żydowskiego wypieku, na który skusili nas rozkrzyczani sprzedawcy wzdłuż drogi krzyżowej. Ciacho było pyszne, ale na szczęście nie zdekoncentrowało mnie zupełnie, dlatego cieszyłam się widokiem tego, co działo się na moich oczach. A mieszanka religijnych mniej lub bardziej Żydów, uzbrojonych po zęby żołnierzy i uśmiechniętych lekko wykończonych upałem turystów była naprawdę ciekawym widokiem, na którym można zawiesić się na kilka chwil, odpoczywając w gorącym izraelskim słońcu.




Betlejem... nie wiem, jak wam, ale mnie Betlejem kojarzyło się z maleńką wioską, w której urodził się Jezus. Cóż, po raz kolejny moje wyobrażenia roztrzaskały się z hukiem o ścianę rzeczywistości. Miasto jest bardzo ładne i urokliwe, ludzie bardzo życzliwi i chętnie pospacerowałabym dłużej wąskimi uliczkami, wdychając zapach przypraw, rozkoszując się smakiem izraelsko-palestyńskich przekąsek i obserwując zabieganych mieszkańców. Właśnie w Betlejem miałam możliwość podziwiać błyskawiczną pracę młodego Palestyńczyka, który przygotowywał falafel z cieciorki, a szybkością pracy swoich rąk zachwycał przechodniów; na szczęście, chyba zauważył zachwyt w moich oczach i poczęstował mnie swoim małym kulinarnym dziełem, dzięki czemu mogłam skosztować idealny wysmażony kotlecik, który po prostu rozpływał się w ustach. Mniam!



Wnętrze świątyni wybudowanej w miejscu, gdzie urodził się Jezus. 





Między miastami, miasteczkami... czyli widok na wzgórza, pustynię i piękne zielone gaje palmowe, które kolorem wyraźnie odróżniają się od szarości suchej pustyni i gór, tworząc piękną i oryginalną kompozycję. 



  



A to już widok na Jordanię, którą też muszę kiedyś odwiedzić i to nie tylko ze względu na Petrę.  

Zdjęcia mówią zdecydowanie więcej niż moje słowa. Jeśli mam być szczera, myślę, że wycieczki do Izraela z Egiptu są średnio trafionych pomysłem. Z jednej strony dobrze, że przy okazji można zwiedzić miejsce, o którym marzy tak wielu ludzi, ale z drugiej tempo zwiedzania nie pozwala w pełni zakosztować uroków kraju i poznać lepiej jego zwyczaje. Może tam wrócę, a może nie...Widziałam i cieszę się z tego, choć z pewnością wolałabym mieć więcej czasu, między innymi po to, by więcej zjeść, bo jedną z rzeczy, których z pewnością nie zapomnę były domowej roboty lody o smaku mascarpone i świeżych fig...ach! I łezka kręci się w oku...hmm albo raczej ślinka cieknie na samą myśl :)