czwartek, 17 stycznia 2013

Australia...bliska raju :)

Muszę wam powiedzieć, że Australia naprawę jest jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi - i nie mówię tego, że względu na mojego męża, który jest w niej ślepo zakochany - ale ze względu na to, że podróżując po tym niezwykłym kontynencie wielokrotnie miałam ciarki na plecach i trudności z oddychaniem :) Myślę, że poniższe zdjęcia nie wymagają zbyt wiele słów, a z drugiej strony tak wiele chciałoby się powiedzieć...

Mimo, że w moich oczach Australia zawsze będzie "gdzieś tam, na końcu świata", uważam, że warto na ten koniec świata się wybrać, by móc podziwiać niesamowite piękno przyrody, wylegiwać się na praktycznie pustych pełnych romantyzmu plażach, czy po prostu po to, by przekonać się, że futerko misia koala wcale nie jest tak miłe w dotyku, na jakie wygląda :)

Melbourne w swojej nowoczesności, nadal zachowuje urok, który sprawia, że bardzo łatwo poczuć się w tym mieście "jak w domu"... Jest to miasto, w którym praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie. Architektura zachwyca swym pięknem, nowoczesnością i prostotą, ogród botaniczny daje przedsmak dzikości i natury wszechobecnej na całym kontynencie, a mieszanka kulturowa pozwala poczuć się "obywatelem świata".









Bohaterów poniższych zdjęć nie trzeba chyba przedstawiać :) Zdecydowałam się natomiast pominąć zdjęcia innych typowo australijskich zwierząt, ponieważ w moich oczach zwyczajnie nie mogły wpasować się w piękno przedstawianych na zdjęciach...wombaty czy diabły tasmańskie to naprawdę paskudnie brzydkie stworzenia :)





Mimo, że być może wiek wymagałby ode mnie zmianę moich zamiłowań i gustów, nie potrafię wyrzec się mojego zamiłowania do bajek i baśni...Poniżej znajduje się zdjęcia Glass House Mountains. Kiedy patrzyłam na widok, który roztoczył się przede mną po dość męczącym wdrapywaniu się na wcale niewysokie wzgórze (po prostu wilgotność dała mi popalić...przynajmniej tak to sobie tłumaczę), naprawdę poczułam się jak w baśni...


Brisbane...mój osobisty faworyt, jeśli chodzi o miasta, które widziałam w Australii...



Jeden z najpiękniejszych kwiatów na naszej planecie...French penny flower  


A oto jeden z najgorętszych stanów kontynentu...Queensland, gdzie naprawdę trudno jest zejść z plaży, nawet kiedy zaczyna ją zalewać przypływ hihi



Sydney


Opera w Sydney, którą chyba każdy rozpoznaje. Muszę przyznać, że akurat widok tej budowli mnie nie zachwycił, ale być może dlatego, że wydaje mi się przereklamowana, a tym bardziej ze względu na to, że moja bezwarunkowa miłość do Valencii (Hiszpania) nie pozwoliła mi spojrzeć z zachwytem na budynek, który kojarzy mi się ze Ciudad de las Artes i Las Ciencias (miasteczko nauki i sztuki) w Valencii właśnie, a które zachwyciło mnie absolutnie. Nie będę jednak marudzić, przecież cieszę się, że mogłam zobaczyć to miejsce na własne oczy...




No i wyprawa, która naprawdę doprowadziła mnie do łez zachwytu...The Great Ocean Road










Ballarat...czyli miasteczko wystylizowane na czasy "Doktor Queen"...tak, tak, oglądałam ten serial dawno dawno temu i naprawdę poczułam się jak na planie filmowym :)




Sorento


Park narodowy Wilson's Prom 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz